Druga wojna światowa była traumatycznym przeżyciem dla wielu społeczeństw. Ogrom strat, które zostały poniesione, ogrom zbrodni, które zostały popełnione powodowała, że wielu nie potrafiło poradzić sobie z tymi doświadczeniami. Nic dziwnego, że wśród nich byli również pisarze.

Jak literatura może odnieść się do tragedii?

Druga wojna była pewną granicą. Nic, co było po niej nie mogło być już takie samo. Nie mogła być też taka sama literatura. Poeci, pisarze twórcy literatury zadawali sobie pytanie o sens pisania. Przecież tak naprawdę słowo nikogo nie uratowało. Niektórzy nawet twierdzili, że nie było nikomu do niczego potrzebne.

Tworzenie było i jest jednak naturalną potrzebą, więc nie można było z niej zrezygnować. Zadawano sobie jednak pytanie, jak pisać, o czym pisać? Po zakończeniu pierwszej wojny polski poeta mógł napisać „Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną i ta deklaracja oznaczała, że zakończył się czas literatury cierpiętniczej i nareszcie od poety nie wymagano, by był przewodnikiem narodu, by pisał o jego cierpieniach i wzywał do walki.

Po drugiej wojnie światowej nikt nie pozwalał sobie na tego typu deklaracje. Szukano formy i słów, które byłyby w stanie oddać dramat milionów ludzi na świecie. To szukanie widać bardzo mocno w literaturze polskiej. Nasi twórcy byli szczególnie predysponowani do tego, by opowiedzieć o dramacie wojny.

Szukanie formy do opowiadania o wojnie

W niezwykle ciekawy sposób zmaga się z tym jeden z najwybitniejszych polskich poetów – Tadeusz Różewicz. Był jednym z niewielu poetów „pokolenia Kolumbów”, którym udało się przeżyć. Czuje ciężar odpowiedzialności, a jednocześnie nie może znaleźć słów, którymi mógłby opisać traumę, którą jego pokolenie przeżyło w czasie wojny. Jego pierwsze tomiki poetyckie to jest owo zmaganie z formą i treścią. W jednym ze sztandarowych wierszy pt. „Ocalony” padają słowa „Mam dwadzieścia cztery lata ocalałem prowadzony na rzeź (…). W jego twórczości dominuje przeświadczenie, że dziedzictwo Europy, oparte na antyku i Biblii poniosło całkowitą klęskę.

Ostatecznie formę znajduje. Jest nią – brak formy. Wszystkie wiersze są pozbawione znaków interpunkcyjny. Doświadczenia wojenne powodują, że dawny język poetycki jest przeżytkiem. Aby pisać prawdę i spróbować opisać doświadczenia człowieka, można jedynie próbować zbliżyć się do języka prozy.

Podobnie do zagadnienia podszedł Miron Białoszewski. Przeżył nie tylko całą wojnę w Warszawie, ale też powstanie warszawskie. Efektem jego przeżyć będzie „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Jest to proza bardzo specyficzna. Krótkie, urwane zdania, emocjonalne wpisy, język znany z codziennych wypowiedzi spowodowały, że opowieść o powstaniu zdaje się pozbawiona należnego szacunku.

To zresztą Białoszewskiemu zarzucano. Powstanie nie tylko dla warszawiaków było doświadczeniem granicznym, nie można go było pominąć, a jednocześnie – jeśli się o nim mówiło – to tylko z szacunkiem i „na kolanach”. Białoszewski odszedł od takiej czołobitności, co zresztą wielu skrytykowało. Jednocześnie jego tekst jest bardzo prawdziwy. Literatura powojenna próbowała znaleźć odpowiedź na dramat drugiej wojny. Chociaż nie zawsze drogi były słuszne, ważne, że próbowano.